Lato zamknięte w słoiku
9 12 2009 :: Katarzyna WalaW moim domu okres od czerwca do połowy września charakteryzuje się wzmożoną aktywnością w zakresie wytwarzania wszelkiego rodzaju konfitur, kompotów, dżemów, soków, musów, powideł, nalewek, kiszonek i marynat. Każdej zimy półki uginają się od słoików wypełnionych po brzegi smakiem i kolorem; stanowią przedłużenie lata, świadectwo jego obfitości. Czasem wchodząc do spiżarni czuję się tak, jakbym wchodziła do galerii.
Z domu wyniosłam przekonanie o wyższości przetworów domowych nad produktami przemysłowo wytwarzanymi; ale także poczucie, że właśnie takie powinno być przeznaczenie owoców i warzyw.
Projekt dzieło działka zmusił mnie do zastanowienia się (chyba po raz pierwszy w życiu) nad zjawiskiem, które stanowiło oczywisty element mojego świata. Czy to zatem możliwe, że kompot wiśniowy nie w każdym stoi domu?
Z przeprowadzonych przeze mnie rozmów wynika, że domowe, owocowo-warzywne przetwórstwo, staje się coraz mniej popularne. No bo kto jeszcze pije kompoty? Dzieci wolą przecież soki, raczej z kartonika niż ze słoika. Dorośli piją wodę, albo kolorowe napoje. Poza tym to wszystko wymaga sporego wkładu: czasu, pracy i pieniędzy. A przecież, przy niewielkim wkładzie, można kupić wszystko w sklepie i to akurat o takim smaku, na jaki mamy właśnie ochotę. W czasach, gdy rosło jeszcze więcej drzewek i sporo więcej przestrzeni działki zabierały grządki z warzywami, takie zaprawy były koniecznością. Szczególnie, że półki sklepowe nie były tak obciążone towarami, jak są obecnie. Dziś “robienie zapraw” staje się przykrym obowiązkiem, wyjątkowo uciążliwym gdy nastąpi klęska urodzaju. Choć zważywszy na ciągłe zwiększanie powierzchni zielonej trawnika, lato coraz rzadziej zaskakuje nadmiarem.
Te dwa słoiki, które można zobaczyć na zdjęciu są darem od Pani Marii. Przyniesione ze spiżarki, stały się pretekstem do rozmowy o smutnym losie słoików, których nikt nie chciał otworzyć, i które pod 2-4 latach trzeba było wyrzucić na śmietnik (bo ich zawartość zaczęła budzić lęk). I w tym sensie spiżarnia nie jest już galerią lecz muzeum, w którym obfitość letnich ogrodów działkowych zamknięta jest szczelnie w słoikach, jak eksponaty w formalinie.
9 12 2009
O, przepraszam! Nie zgadzam sie z przytoczona opozycja na galerie i muzeum. Wedlug mnie ciekawe skadinad porownanie spizarni do tych dwoch instytucji opiera sie na utartych i sterotypowych opiniach. Z drugiej strony mozna ja rozpatrywac pod innym kontem:galerie sa w rekach prywatnych, czesto skomercjalizowane, nastawione na zysk, a muzea sa w tzw.rekach “innej wladzy”, ale i cel jest inny – edukacyjny. A jak to sie ma do kwestii przetworów dzialkowych? W tym rozumieniu spizarnia nigdy nie byla i nie bedzie galeria :)
10 12 2009
O muzeach choć nie wiem czy także działkowych słoikach będzie można porozmawiać z dyrektorem MEK dr Antonim Bartoszem podczas organizowanego w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ jednego ze spotkań w ramach otwartego cyklu “Lektoria antropologiczne”.
15 grudnia, godzina 17.30, sala 20, “Po co nam muzea?” (lektura – Jean Clair, Kryzys muzeów: globalizacja kultury, Gdańsk 2009)
Link do wydawnictwa i książki: http://terytoria.com.pl/ksiegarnia,tytuly,567.html
10 12 2009
a ja chciałabym odejść od kwestii muzealnych i przejść do spraw spożywczych – odnosząc się do przetworów (zdecydowanie bardziej wolę to słowo niż słowo “zaprawy”); otóż wydaje mi się że odkryłam drugie życie kompotu, a może nawet lepiej powiedzieć, że drugie dno. zalegające, smutne i nikomu nie potrzebne kompoty przerabiane są na wino, podobno jest to dziecinnie proste, wystarczy przelać do dymionu, dodać drożdże i gotowe. warto wspomnieć o korelacji pomiędzy zmianą składu chemicznego (?) a zmianą grupy docelowej takiego napoju no i oczywiście całej atmosfery późniejszej konsumpcji…
10 12 2009
Nie napisze jakiego rodzaju odczucia wzbudza we mnie mysl o winie kompotowym…ale wroce do muzeow i do wypowiedzi Magdy (choc moze nie powinnam nadmiernie eskplorwac tego tematu na blogu dzialkowym ;-) Otoz z tego co bylo mowione na ostatnim lektorium, wyklad dyrektora jest przelozony na poczatek stycznia.
10 12 2009
To ja teraz z muzeum w stronę zapraw i szklarek (ach ta wyrazista, wrocławska nomenklatura;).
Wino kompotowe i ten nieustający recykling czego jest ono kolejnym przykładem to absolutnie charakterystyczny rys życia na działce – prze-obrażenie. Rzecz, która zbliża sie do granicy swego życia, używalności, na krawędź swej funkcji – poddana odpowiednim działaniom i oto nowe życie wstępuje w wydawałoby się ucieleśniony koniec i schyłek. Witalność, przemiana – to jakaś działkowa prawidłowość.
Może w muzeum też jest to możliwe…
10 12 2009
byłabym ostrożna z formułowaniem tak kategorycznych sądów. im bardziej byłam na działkach tym bardziej miałam poczucie że nie ma czegoś takiego jak “absolutnie charakterystyczny rys życia na działce”, no chyba że to coś funkcjonuje w naszych głowach
10 12 2009
…tym bardziej, że w przypadku rozmówczyni autorki posta kompoty szły raczej do kosza…
Miałam na myśli szeroko rozumiane przetwarzanie, w wielu przypadkach wyrażające się przeobrażaniem czegoś starego/ starzejącego się w znów przydatne do użytku – co, będę się upierać, spotykam na różnych działkach choć nie tylko tam i nie zawsze.
10 12 2009
Jeśli chodzi o porównanie spiżarni z galerią i muzeum, to rzeczywiście nie przemyślałam wszystkich implikacji (: W przypadku moich informatorów przetwory, które przez dwie, trzy zimy nie zostały skonsumowane lądowały na śmietniku. Choć raczej nie skończyły na wysypisku. Jedna z osób opowiadała o tym, że cale skrzynki takich słojów wystawiła pod śmietnikiem – a następnego dnia już ich nie było… w tym sensie można mówić o drugim życiu, choć nie koniecznie o nowym wcieleniu kompotu wiśniowego:)
10 12 2009
I wiadomość z ostatniej chwili, znów o muzeach:
Otwarte Lektorium Antropologiczne, o którym wyżej odbędzie się jednak nie w styczniu a 15 grudnia, zmieniła się tylko godzina na 16.30!
10 12 2009
to ja jeszcze chciałam tylko wspomnieć o wyższości naleweczki z pigwowca, mimo że prawdopodobnie ma tylko jedno życie, nad kompotem
15 08 2010
Nareszcie jest ten temat. A już myślałam, że my działkowicze wszyscy jesteśmy abstynentami. Tymczasem nikt nie wie ile tu dymionów napełniono /i wypróżniono/ zwłaszcza w latach niedoboru. Nalewka zaś z pigwowca japońskiego czy może smorodinówka /czytaj z czarnej porzeczki/ to już napój wybranych i sączy sie je naparstkami w starannie dobranym towarzystwie, w domu, zimą, kiedy się już dobrze “nastoją”. Może dla tego nie wyszły w letnich rozmowach w plenerze.
30 08 2010
[…] Lato zamknięte w słoiku ["działo-działka"] […]