Miejska partyzantka ogrodowa
15 04 2012 :: Łucja Piekarska-DurajZ czym kojarzą się partyzanci? Z działaniem znienacka, w wielu miejscach naraz, pulsacyjnie; być może z Che Guevarą, a także z drugą wojną światową w polskich lasach. Partyzanci walczą o słuszną sprawę.
Jedną z dobrze rozpoznawalnych form współczesnej, miejskiej partyzantki jest ruch guerrilla gardening. To odrębna, ekologiczna sztuka miejska, u podłoża której leży przekonanie, że życie w mieście może zawierać więcej wolności. Więcej, niż to się wydaje patrząc na zabetonowane i ogrodzone obszary zurbanizowane. Ludzie miasta, odcięci od naturalnej możliwości uprawy i kontaktu z ziemią, tracą nie tylko możliwość wielu ważnych doświadczeń. Zmienia się również – na niekorzyść – jakość wspólnej przestrzeni.
Symbolem wolności, której nie da się powstrzymać, jest – równie podstawowa, jak światło i woda – wegetacja. W guerrilla gardeningu koktajle Mołotowa są zastępowane przez “bomby nasienne”, które – podrzucane w różne nieoczekiwane miejsca w mieście – dają początek kaskadowym zwycięstwom chlorofilu. Taka roślinna partyzantka jest znakiem zdobywania na powrót przestrzeni dla roślin, ale także przypomnieniem o wartości miejsc nie sprywatyzowanych. W neoliberalnej logice racjonalizowania pogłębiających się podziałów społecznych, guerrilla gardening jest jasną wypowiedzią, że alternatywne myślenie jest możliwe.
Jak to wygląda? Wystarczy mały skrawek ziemi, najczęściej tzw. nieużytku. Jeśli zasadzimy tam żonkile, nadal – z punku widzenia oficjalnej wykładni – ta przestrzeń pozostanie nieużytkiem. A jednak będzie całkiem inna.
Partyzanckie ogrodnictwo przypomina ruch działkowy w tym sensie, że wydziera i zagarnia nisze w przestrzeni miejskiej dla wegetacji. Pokazuje, że cywilizowanie nie ma tylko jednej formy i jednego kierunku. Jest dowodem na to, że ogrodnictwo oferuje wyraziste środki ekspresji w sztuce, w której liczy się słuszna sprawa.