To była marcowa eskapada. Najpierw w hostelu dziewczyna nie mogła zrozumieć o jakie ogrody chodzi. Powróciłam z przyniesionym z pokoju wycinkiem prowansalskiego dziennika. No tak, jest coś takiego, ma adres przy autostradzie. Trzeba iść na pociąg i wysiąść w Saint Louis des Aygalades. Świetnie. Jeszcze zakup kremu z filtrem 50, scenka z niefrasobliwie sikającym na zacieniony chodnik cygańskim chłopakiem, dobra architektura dworca, i kilkanaście minut na właściwie podmiejską stację. Wysiadłyśmy tylko my. Stacja w stylu Kraków-Bonarka PKP choć nieco mniejsza. Tuż obok zamieszkiwali ludzie doprowadzający do perfekcji sztukę mieszkania plenerowego i artrecyklingu. Zaczepiona nastolatka mówiła po francusku najwidoczniej od całkiem niedawna, i oczywiście nie słyszała o ogródkach działkowych.
Różnorodność w podejściach do działek- do upraw i hodowli, zagospodarowania przestrzeni, osobistych upodobań, czy obyczajowości- jest jednym z powodów licznych fascynacji zjawiskiem działkowania. Działka to po prostu dzieło autorskie, wymagające kreatywności, a także dysponowania środkami na realizację swoich pomysłów (niekoniecznie mowa o zasobach finansowych). Spotkania z działkami prawie zawsze przynoszą odkrycia w zakresie innowacyjnych rozwiązań, a samo bogactwo w podejściu do natury prowadzi do wniosku, że nie ma nic bardziej mylnego, niż podział świata na naturę i kulturę.
Strażacy mają 2 pompy, każda na 4 węże. Ściągają wodę z działek i wylewają za wał – nieopodal wyrwy (według słów działkowców wał wysadzono), w nocy pompy nie pracują. W czasie powodzi strażacy byli na utrzymaniu miasta teraz to działkowcy robią składkę na jedzenie, kawę. Przed tygodniem Wisła dotarła na ul. Nowohucką zalewając m. in. „Zakole Wisły”.
Marian Pilot w książce Wykidajło (Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1980) opisuje świat ogródków działkowych. Na działkach krzyżują się drogi członków małej społeczności.
Poniżej fragment rozdziału Podanie. Marzenia o kawałku ziemi i czystym niebie wyartykułowane w peerelowskiej nowomowie.
„Uprzejmie i gorąco proszę o przyznanie mi pracowniczej działki ogrodniczej w tutejszym POD, za co z góry dziękuję w imieniu niżej podpisanego i nie tylko.
Prośbę swoją uzasadniam wyższą użytecznością społeczną i polityczną, jaką niewątpliwie przynieść mogę z chwilą przyznania mi w/w działki. Miejscem mojego stałego zatrudnienia jest Spółdzielnia Obuwników im. Szewca Kilińskiego, pragnę zaznaczyć jednak, że jestem jednostką, która nie mieści się w tych ramach w pełni i w odpowiednich warunkach przynieść może korzyści wychodzące daleko poza te ramy. […] Z uwagi na to, że obowiązki rodzinne w porównaniu z innymi członkami naszej spółdzielni mam w niepełnym wymiarze, pozostaje mi jeszcze dużo czasu i jest moim marzeniem, by go wykorzystać z jak największym pożytkiem dla naszego społeczeństwa i narodu. Przesadnie długie spanie zawsze traktowałem jako marnotrawienie czasu i w tych okolicznościach od dawna już podjąłem czynności odpowiadające moim szczerym zamiłowaniom i zainteresowaniom z jednej strony, z drugiej zaś, a bynajmniej nie ostatniej strony, mogące przynieść nieocenione korzyści całej ludzkości.
Te ambitne zamiary i cele będę mógł realizować, gdy tylko zostanie mi przyznana działka POD przy ulicy Wąbrzeźnej, gdzie jest podług mojego rozeznania najczystsze powietrze, o co gorąco proszę.
14 lipca ponad 2500 tysiąca uczestników I Kongresu PZD obradowało w Warszawie cały dzień. Delegacje przybywały od rana a nawet dzień wcześniej, pamiątkowe zdjęcia przed pałacem, ekscytacja, atmosfera święta. Zamieszanie przy odbieraniu plakietek, potem kawa i rogaliki – całe korytarze PKiN zastawione stołami. Działkowcy stłoczeni, więcej mężczyzn niż kobiet, większość bardzo elegancka. Górnicy w gali. Średnia wieku – około 60 lat. Sporo osób całkiem starszych.
Sala kongresowa wypełniona po brzegi, dopisali politycy wszystkich frakcji oprócz PiS, partii, której działacz (zresztą członek PZD, na koniec zgłoszono wniosek o jego wykluczenie z szeregów) zgłosił projekt ustawy bezpośrednio przyczyniającej się do powołania Kongresu.
W trakcie obrad żywiołowo reagowano na referat Prezesa PZD Eugeniusza Kondrackiego. Owacjami przyjęto m. in. te słowa:
Ogrody działkowe to potężny ruch społeczny, potężny głos, który woła do polityków: zostawcie ogrody w spokoju! (…) Gdyby nie było PZD już dawno po ogrodach opadłby kurz (…)
Ogrody to „urządzenia użyteczności publicznej” a projekt ustawy to „zwalczanie społeczeństwa obywatelskiego”. I wreszcie: „ogrody to nie tylko grunt, to przede wszystkim milion rodzin!”.
Także przemowy polityków lewicy odebrano bardzo ciepło. Jerzy Szmajdziński cytował piosenkę śpiewaną przez Marka Grechutę, mówił o rocznicy zburzenia Bastylii. Waldemar Pawlak zaczął od stwierdzenia:
Co to za państwo, co obawia się ogródków działkowych?
Górnicy siedzący za mną komentowali:
„Bardzo ładnie mówi.”
Więcej jak połowa Kongresu upłynęło na politycznych wystąpieniach. Okazało się, że ogródki działkowe mają liczne grono przyjaciół. Dopisali samorządowcy (prezydent Poznania jako szef Związku Miast Polskich), związki zawodowe, ludowcy, wszystkie twarze lewicy, a także reprezentacja PO. Politycy stanowili nie lada atrakcję – stała do nich kolejka po autograf na kongresowym zaproszeniu. Byli zachwyceni swą rolą celebrytów.
Górnicy tak podsumowali ciąg wystąpień:
-Lewica za nami, prawica za nami! Tak ma być!
-No i my za nami!
Na zakończenie Prezes ofiarował każdej z okręgowych delegacji PZD drzewka kongresowe stojące w obszernych donicach za stołem prezydialnym. Bohaterem botanicznym dnia okazały się dorodne okazy gatunku Robinia pseudoakacia:
Twarde, nie do pokonania (…) posadźcie je na terenie ogólnym w waszych ogrodach, zafundujcie tabliczkę. To symbol wytrwałości, dążeń, walki. Nie poddamy się nigdy!
Owacje.
Dzień kongresowy dobiegł końca. Działkowcy zaczęli pospiesznie opuszczać salę, potem pałac, rozeszli się po wszystkich parkingach, zaczęli wietrzyć nagrzane autokary i rozjeżdżać się do domów.
Podróż do Warszawy okazała się podróżą w przeszłość. Klimat PRL-u emanował z każdej cateringowej filiżanki, z każdego papierosa wypalanego na schodach PeKiNu. Działkowcy objawili się jako ludzie starsi, przemijającej świetności, zaaferowani, karni, zorganizowani, choć swojsko buńczuczni. Dla wielu ta wyprawa była ważnym wydarzeniem. Coś na kształt działkowej pielgrzymki (te autokary, sztandary, gale). Przywieźli transparenty, które wznosili w szczególnie gorących momentach, komentowali ale pod wąsem, do sąsiadki na uszko. Trzymali fason, srogie i skupione miny, mimo ukradkiem ucinanych drzemek i nieobecnych spojrzeń. Punkt ratownictwa medycznego był liczny i świetnie wyposażony. I pomyśleć, że 10 dni wcześniej na tej samej scenie zagrał John Zorn…
Mimo kongresowego sukcesu (obietnice poparcia) odniosłam wrażenie schyłku. Mimo politycznego przebudzenia działkowców o jakim mówił prezes Kondracki, mimo rozmachu i skali samego Kongresu, mimo podziękowań do mediów – następnego dnia dzienniki nie poświęciły sprawie linijki.
Ruch działkowy w Polsce ma 110 lat. PZD liczy sobie ponad 25 lat. Czy ogrody działkowe przetrwają wymianę pokoleń? Wiem, przyjdą nowi emeryci, zresztą jest sporo młodych ludzi działkujących tu i tam. Ale czy wpiszą się w takie reguły gry, jakich byłam świadkiem na Kongresie? Niekoniecznie.